poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Elvis Presley - "Elvis" (1956)

 


1956 rok zdecydowanie należał do Elvisa. Nigdy wcześniej w historii żaden wykonawca w taki sposób nie zdominował list przebojów i nie był tak wszechobecny w świadomości publicznej. Jedni go nienawidzili, inni kochali. Powstała kontrowersja jedynie napędzała zainteresowanie rosnące wokół piosenkarza. Wraz z pojawianiem się kolejnych hitów pokroju Hound Dog czy Heartbreak Hotel, dwudziestojednoletni młodzieniec rozpoczął falę inspiracji dla niezliczonych przyszłych artystów i na stałe zapisał się w historii rozrywki. Po wielkim sukcesie pierwszego longplaya, naturalnym krokiem było oczywiście nagranie kolejnego albumu. Recenzowany dziś krążek nie jest może przeze mnie oceniony tak wysoko jak debiut, ale osobiście lubię go nawet nieco bardziej, co poniżej wyjaśnię szerzej. Z uwagi na panującą wtedy politykę wydawniczą - single z dużymi hitami wypuszczano oddzielnie i zazwyczaj nie umieszczano ich na regularnych albumach - nie znajdziemy tutaj żadnego słynnego przeboju Presleya. Czy z tego powodu jest to słaba płyta? Zdecydowanie nie!

Cały materiał obecny na płycie został w całości nagrany w studio RCA, dzięki czemu brzmi bardziej spójnie względem debiutu. Ponadto ogólna jakość dźwięku jest tym razem zauważalnie lepsza - na poprzednim albumie dało się usłyszeć wyraźną różnicę przy kawałkach nagranych w Sun. Mimo nieco większego stopnia studyjnego dopracowania Elvis wraz z zespołem nie stracił nic ze swojej ujmującej energii, pasji i entuzjazmu, znowu dostarczając słuchaczowi masę świetnej zabawy.

Album, podobnie jak jego poprzednik, nie jest jednorodny stylistycznie. Klasyczne rock and rolle zgrabnie przeplatają się tu z doo-wopowymi balladami, country, popem i bluesem, tworząc ciekawą mieszankę, prezentującą przekrojową paletę popularnych w latach pięćdziesiątych brzmień. Znalazło się miejsce również dla tradycyjnego folku w postaci Old Shep. Z utworem tym wiąże się pewna ciekawostka. To właśnie ten kawałek Elvis wykonał podczas szkolnego konkursu talentów, na którym zajął drugie miejsce. Jest to niestety najsłabszy fragment całości, poważnie szkodzący ogólnemu flow albumu. Pomimo niezłego wokalnego wykonania ten tradycyjny kawałek jest zwyczajnie zbyt powolny i długi - trwa ponad cztery minuty. Dołujący tekst o chłopcu zmuszonym do zastrzelenia swojego psa nie pomaga w odbiorze i tylko zachęca do przewinięcia tego momentu płyty. Na szczęście tutaj kończą się moje zastrzeżenia co do zawartości.

Najjaśniejszym punktem całości są zdecydowanie covery trzech rockerów zmarłego w 2020 roku Little Richarda. Spośród nich najlepiej wypada Ready Teddy. Jest to moim zdaniem definitywna wersja tego utworu - świetnym posunięciem było dodanie dość ostrej jak na tamten czas gitarowej solówki w tandemie z momentami brzmiącą jak karabin maszynowy perkusją. Pozostałe Rip It Up i Long Tall Sally wypadają niewiele gorzej, dostarczając genialnego, zaangażowanego wokalu Elvisa. Warto zwrócić uwagę na dwa bluesy - So Glad You're Mine i Anyplace Is Paradise. Szczególnie porywający jest ten drugi - Elvis prezentuje tutaj szeroką skalę swojego głosu z łatwością mieszając skale basu, barytona i tenora. Na uznanie zasługuje również kolejna pomysłowa solówka Moore'a. Drugi album piosenkarza powoli zaczął też odsłaniać duży talent artysty do interpretowania ballad. W Love Me mamy do czynienia z bardzo szczerym i wrażliwym wykonaniem. Utwór ten stanie się stałym punktem koncertów aż do śmierci artysty. Nieco zapomniane jest niestety doo-wopowe First In Line. Subtelne chórki, delikatna gitara i powolny, kroczący rytm tworzą piękny kontrast z hipnotyzująco emfatycznym wokalem młodzieńca. To naprawdę niesamowite, że umiał on tak przekonująco wykonywać mocno się od siebie różniące stylami utwory.

Drugi album Elvisa to świetna, naturalna i nieco dojrzalsza kontynuacja debiutu. Piosenkarz po raz kolejny potwierdza swój talent i czyni te utwory prawdziwie ponadczasowymi. Ogólnie wydawnictwo niepotrzebnie postarzają niektóre chórki dodanej tu grupy wokalnej The Jordanaires i nieszczęsne Old Shep. Poza tym nie znajduję tu wiele innych wad i nie waham się wystawić wysoką ocenę.

Moja ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz